Jakiś czas temu pojawił się temat zakupu nowego-starego samochodu. Zacząłem poszukiwania od pewnej marki z Bawarii, co do której zawsze się zarzekałem, że nigdy nie kupię. Nie kupiłem X1, ale nie dlatego, że to BMW, ale nic sensownego nie mogłem trafić. Jak już znalazłem coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało nie najgorzej, to okazywało się, że auto jest po solidnym dzwonie. A wymagania miałem konkretne: określony budżet, mocny silnik, napęd 4x4 i automatyczna skrzynia biegów. Dlaczego automat ? Bo tak. Kiedyś jeździłem i mi się spodobało. Poza tym mamy 3 dekadę XXI wieku, ileż można machać tym drążkiem. Kupić się w końcu udało, ale budżet przekroczony o 20% no i marka na F. A jak wiadomo, samochodów na F* kupować nie należy. Ale jeżdżę nim już jakiś czas, nakręciłem sporo kilometrów i kurcze fajny ten Fredi. Frajda z jazdy niesamowita. *) Fiaty, Fordy, francuskie i folcwageny
W weekend miałem firmowy wyjazd integracyjny. Odbył się kilkaset kilometrów od domu, w takiej dziurze pośrodku niczego. Z przyjemnością pojechałem, bo po pierwsze jazda Fredim wciąż daje mi dużo frajdy, po drugie zmiana otoczenia - w sytuacji, kiedy pracuję z domu i wciąż oglądam te same 4 ściany i ten sam widok za oknem, ma to niemałe znaczenie. Po trzecie, wreszcie mogłem pogadać z ludźmi (MPŻ prawie ze mną nie gada). Wartość dodana: z ludźmi, którzy mnie doceniają, chociaż w sumie nie wiem za co - żona zadbała, aby moja samoocena była odpowiednio niska. MPŻ nie toleruje rzecz jasna takich wyjazdów. Pewnie większość kojarzy film o tym samym tytule, co niniejszy wpis. Koleżanka z pracy powiedziała żonie, że na takich wyjazdach wszystko odbywa się tak, jak pokazano w tym filmie. Cóż, skoro tak mówi, to widocznie wie. No i wydaje się jej (żonie), że pochłaniam tam nie wiadomo jakie ilości alkoholu, tymczasem prawda jest taka, że pierwszego dnia kolacja się opóźniła, przez co się przeg
Komentarze
Prześlij komentarz